Człowiek – istota społeczna
Spora część z Was wie, że ostatnio było u mnie sporo wątpliwych atrakcji. Mam za sobą doświadczenie niemal podróży w czasie. Najpierw był Sylwester, potem jakaś czarna dziura, a teraz jest marzec i rzeczywistość skrajnie alternatywna ;) Co było pomiędzy? Pomiędzy przeżyłam jeden z najtrudniejszych okresów mojego życia.
Nie jadłam, nie spałam, poszarzałam… do tego zaczęłam leczenie boreliozy i zaliczyłam odjechanego Herxa. Aczkolwiek kołowanie w głowie może być fascynujące. Pozwala spojrzeć na to wszystko, co się dzieje, dosłownie z innej perspektywy ;) Nie wiem, czy moje nadnercza po tym wszystkim nie wymagają już przeszczepu ;) Nie wiem, czy mam to już za sobą. Nie mam odwagi powiedzieć, że mam, bo jeszcze dużo się może zdarzyć. Ale wróciło poczucie humoru, więc może nie jest tak źle ;)
Nie jest tak źle też dlatego, że bardzo szeroko otworzyłam oczy. Otwarto mi oczy. Się otworzyły same trochę też. Na różne sprawy. Nie tylko na to, jaka jestem, jaka nie jestem, czego pragnę, ale też na to, że nie jestem kompletnie sama na świecie. I za Chiny nie chciałabym cofnąć czasu, pomimo tego wszystkiego, co tak bolało. Ja z założenia nie jestem typem, który się narzuca, który prosi o pomoc, który wierci dziurę w brzuchu. Zawsze myślałam, że jestem na pewnym poziomie samotnikiem, może nawet trochę socjopatką ;) Myślałam, że nie mam prawa otrzymywać wsparcia, bo wsparcie wiąże się z czyimś zaangażowaniem. I to, że ja mam TERAZ potrzebę, nie znaczy, że ktokolwiek inny obdarzy mnie swoim czasem i uwagą. Więc radziłam sobie sama. Do czasu, aż to się nie zemściło w bardzo trudny do przejścia sposób.
Przecież są GRANICE
Nigdy o wsparcie nie prosiłam. A jak już prosiłam to z wykręconym z poczucia winy żołądkiem. Każdy w końcu ma granice. I nie wolno ich przekraczać, prawda? Przekroczenie pewnych granic może boleć bardziej niż jakiekolwiek ostrze wbite w najczulsze miejsce ciała. Ale moje własne granice jakby nie istniały… Tymczasem okazało się, że gdy nie widziałam na oczy z bólu, znalazły się osoby, które przytuliły, nakarmiły, przykryły kocem, podały kawę i rękę, żeby wstać z łóżka. Bez słowa. Sami z siebie. Okazało się, że wokół mnie są ludzie, którym na mnie naprawdę zależy. Że to nie były akty samarytańskiej litości. Że to nie była „Lalka” Prusa, zbierająca do puszki na sierotki. To byli ludzie, którzy CHCIELI mi pomóc, troszczyli się o mnie, okazało się, że ja w ich życie również wnoszę dużo. Tak dużo, że to, co zrobili dla mnie, było dla nich absolutnie naturalne. Okazało się prosto rzecz ujmując, że mam przyjaciół. Prawdziwych. Niezawodnych. Że osoby niekoniecznie tak bardzo mi bliskie, wyciągnęły rękę na miarę swoich możliwości i chęci. Że mam rodzinę, której też na mnie zależy. I aż mi wstyd, że nie dostrzegałam ich wcześniejszego zaangażowania i pozwalałam sobie na myślenie w kategoriach zakazu brania i wstydu za każde otrzymanie.
Jesteś ważny!
Tym sposobem znalazłam się w innym świecie – w przenośni, ale też dosłownie. Dosłownie – dzięki właśnie jednej z takich osób, która podsunęła mi bilety na gotowe ;) Tydzień spędzony w cieple i słońcu to był reset niemalże na miarę życia ;) Pierwszy raz od wielu lat pozwoliłam sobie na wyjazd zupełnie sama. Chodziłam kilkanaście kilometrów dziennie, chłonęłam ciszę, chłonęłam dźwięki, nie myślałam. Samo się myślało. Co chciało. Kalejdoskop się zatrzymał, klocki znalazły się na swoich miejscach, a przynajmniej w miarę w okolicy. I wróciłam… nie wiem czy odmieniona. Ale na pewno spokojniejsza. I opalona ;)
Czuję ogromną wdzięczność za te wszystkie wyciągnięte dłonie. Dłonie, których było wiele. Za słowa o odpowiedniej treści w odpowiednim czasie. Za smsy, wiadomości, memy, za wzięcie ode mnie drobnych obowiązków. Czuję ogromną wdzięczność, po raz pierwszy w życiu BEZ POCZUCIA WINY. To jest prawda, że przyjaciół poznaje się w biedzie. I niewiarygodne jest to, ilu tych przyjaciół jest!
To jest po prostu kosmos, jak można uważać za naturalne, że się daje z siebie, ale branie czegokolwiek od innych kojarzy się z poparzeniem dłoni. A ja tak właśnie mam… miałam. I poza tym, że ostatnie tygodnie pokazały mi tak inny świat w wielu aspektach, pokazały mi również, że ja też jestem kimś, na kim może komuś zależeć. I tak szeroko pojęta troska o mnie jest dla pewnych osób czymś naturalnym. Teraz czas na integrację tych doświadczeń. Co się zobaczyło, już się nie odzobaczy. I całe szczęście.
Co Ci to da?
Tyle z prywaty. Dlaczego to piszę? Z kilku powodów, między innymi dlatego, że mam poczucie misji związanej z samopostrzeganiem osób cierpiących na problemy jelitowe, a ten temat wydaje mi się niesamowicie istotny w tym aspekcie.
Poczucie nie bycia samemu na świecie oraz umiejętność proszenia bliskich o pomoc są niezbędne w procesie zdrowienia. Osoby z problemami jelitowymi często się skarżą się, że nikt ich nie rozumie, że lekarz wysyła ich do psychiatry zamiast normalnie leczyć. To jest bagatelizowanie problemu, bo leczenie powinno iść swoim torem, ale absolutnie nie da się oddzielić głowy od reszty ciała. Nie ma takiej opcji. Psychika wpływa na stan organizmu, więcej – konkretne myśli i interpretacje wywołują konkretne objawy kliniczne. I my, ludzie, jako element natury, nie możemy się od tego odciąć. A tymczasem w naszym świecie zachodzi zjawisko tak zwanego „nakręcania się”. Ludzie chorzy często zamykają się w sobie z poczuciem, że są sami, samotni, a może nawet że nie mogą liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Niektórzy, o zgrozo, zaczynają wierzyć, że nie ma dla nich nadziei. Ale nie przyjdzie im do głowy, żeby szukać głębiej. W swoich relacjach. W swoim sposobie patrzenia na świat. Zostaje „tylko lekka depresja” i „kiedyś tak nie miałem”.
Tymczasem nadzieja jest. I nie mówię w tym momencie o testach klinicznych, nowych badaniach czy lekach. Nadzieją jest przede wszystkim spojrzenie, że jesteś wartościowy jako człowiek. Że masz prawo do wsparcia bez względu na Twój stan psychiczny i fizyczny. Nadzieją są szczere, głębokie rozmowy i nie fiksowanie się na wierze w swoje wybitne zdolności autoanalizy. Wsparcie drugiej osoby, czasem sama możliwość opowiedzenia o tym, co się stało, pokazania wnętrza, uczuć, własnych interpretacji i wysłuchanie korekty interpretacyjnej drugiej osoby, czasem po prostu usłyszenie samego siebie – to są rzeczy bezcenne. Ale bez wiary, że masz do tego prawo, nie ruszysz ani kroku dalej.
Więc uwierz. Więc rusz. Rozejrzyj się wokół siebie. Poszukaj. DOCEŃ TO, CO MASZ. Doceń ludzi, którzy z Tobą są. Doceń tych, którzy bez słowa pomogą wstać. Tych, którzy niczego nie oczekują w zamian, którzy dostają od Ciebie na co dzień. Tych, którzy nie dołożą się do Twojego cierpienia. Także, a może przede wszystkim tych, którzy w milczeniu poczekają, aż dojdziesz do siebie. Zobacz, że Ty też jesteś WARTOŚCIOWY! Każdy z nas jest. Każdy z nas wnosi coś niepowtarzalnego do życia innych. I to, co inni robią dla Ciebie, nie jest wyrachowaniem, nie jest ich poczuciem winy. Im też zależy. NA TOBIE. NA TOBIE KONKRETNIE. Zobacz, że nie musisz zapracowywać, zobacz, że masz prawo brać i po prostu weź to, co dostajesz. I nie jest to prawo czyimś kosztem. Po prostu jesteś tego wart.
I nie wmawiaj sobie, że jesteś spokojnym człowiekiem i się nie stresujesz, jedynie cierpisz na problemy jelitowe, które uniemożliwiają Ci wyjście z domu. Owszem – cierpisz. Owszem – potrzebujesz leczenia. Owszem – jest ogromna szansa, że żadne psychotropy nie są Ci potrzebne. Ale to wszystko bierze się z Twojego napięcia, którego z jakichś powodów nie możesz przepracować. Z interpretacji o konkretnym charakterze. Z tego, że będąc, chcąc czy nie chcąc, istotą społeczną, być może nie dopuszczasz do siebie faktu istnienia naturalnej potrzeby współdzielenia z innymi tego co siedzi w Tobie najgłębiej. Z tego, że jesteś zafiksowany na swoich jedynie słusznych przemyśleniach nie dopuszczając do siebie, że możesz nie mieć racji. Że możesz w geście samoobrony psychicznej nie chcieć zobaczyć swojej ściany, przed którą stoisz. Spróbuj to dostrzec. Spróbuj się otworzyć. To nie jest tak, że cały świat jest okrutny i że cały świat jest na nie. Jesteśmy różni i nie każdy pasuje do każdego. Ale nie znaczy, że Ty jesteś jedynym, który nie pasuje nigdzie, bo na przykład jesteś chory. Nie ma tak, uwierz. Uwierz i szukaj tych, którzy będą dla Ciebie mówiącym i milczącym wsparciem.